czwartek, 25 lipca 2013

The Source Code -> Kod Nieśmiertelności

Fajny film sci-fi o równoległych rzeczywistościach. Dlaczego lubię takie filmy? Chyba dlatego, że fajnie by było myśleć, że w jakimś alternatywnym wszechświecie jestem drugi ja, który nie popełnił moich błędów i szedł prosto do swojego życiowego celu. Raczej nie ma podstaw, żeby w coś takiego wierzyć, ale to i tak by nic nie zmieniło - bo to bym już nie był ja, tylko inna osoba o tej samej przeszłości do pewnego momentu. "Ja" dla mnie zawsze jest tu i teraz.

Jedziec znikąd

Bardzo sympatyczny, lekki film.

Mnie oczywiście najbardziej interesowała warstwa przekazu psychologiczno-filozoficznego. Mamy bohaterów, białego i Indianina. Biały ufa Indianinowi - Dzikus roztacza przed nim wizję, jego myślenie jest bardzo mityczne, jest trochę mitomanem. Sytuacja się zmienia, gdy biały trafia do plemienia dzikiego. Indianie wtedy uświadamiają Johnowi, że jego przyjaciel jest nie tylko dziki, ale również chory psychicznie. Jako dziecko sprzedał swoje plemię, dał je wymordować za cenę zegarka i od tej pory nie mogąc się z tym pogodzić, ugania się za demonami, żeby odkupić swoją winę. Wtedy John nabiera dystansu do Tonto i chce iść swoją, cywilizowaną, racjonalną drogą. To tak działa, że nawet człowiek cywilozowany potrzebuje pewnej mitycznej narracji nawet jeśli ma ją potem porzucić, ale takie rzeczy są ważne dla odkrycia własnej tożsamości.

Bardzo ważna końcówka. Kiedy Tonto dopada swojego demona mówi mu: "Przez całe życie myślałem, że jesteś Windigo. A Ty po prostu jesteś biały." "A Ty kim jesteś?" "Wielki Błąd"...

I pod koniec młody chłopiec pyta podstarzałego Tonto - "Czy te wszystkie sprawy, Winingo itd. istnieją naprawdę?" "Sam zdecyduj."

Tak tak, to my jesteśmy panami własnej opowieści i na własną rękę szukamy tego, co jest prawdą.

No i było bardzo sympatyczne łubudu w rytm "Tańca z szablami" :)

piątek, 19 lipca 2013

Superman i Batman

Batman jest mroczny. Batman jest trudny.

Bruce Wayne przeżył tragedię śmierci rodziców i to stworzyło Batmana. Jest to człowiek zraniony, który niby czyni dobro tak, jak je rozumie, ale jego motywacją jest zemsta. Zabito mu rodziców więc aby poradzić sobie ze swoją traumą walczy ze złem. Bruce Wayne jest nieszczęśliwy, niby walczy z traumą, ale im bardziej brnie w batmańskość, tym bardziej pogłębia tę traumę - pokazuje to idealnie trylogia Nolana. Żyje w dualizmie - straumatyzowany Bruce i nieustraszony Nietoperz. To nie jest dobre. W ogóle, w świecie Batmana ciężko mówić o podziale na dobro i zło - nie widać tu wyboru, zarówno Nietoperz jak i jego wrogowie to psychole - jedyna różnica to taka, że on swoje psycholstwo ukierunkował na walkę z przestępczością, a nie na niszczenie społeczeństwa. Ale czy miał wybór? W końcu to przestępcy zabili mu rodziców i z woli zemsty przeciw nim powstaje. Tyle że on swoim działaniem sam prowokuje szaleńców-terrorystów do stawienia mu czoła, to samonakręcająca się spirala przemocy. Źle.

Superman. To niby całkiem śmieszna postać, cudowny chłopiec z innej planety. Niby to samo, też walka ze złem. Różnica na plus to taka, że Supcio nie walczy z tym kim jest, to wszyscy wokół mu wmawiają, że ma być normalny, a on wie, że to nieprawda, ale się podporządkowuje ludziom, bo nie jest z natury buntownikiem, czeka na swój moment. No i jest bardziej praworządny, wspiera państwo, oddaję swoją moc na usługi rządu, nie działa na pograniczu prawa jak Batman. We mnie ta postać mimo całej śmieszności budzi większą sympatię, bo nie lubię buntowania się przeciw temu, kim jestem, jak zrobił BW. Ale minusem postaci eSa jest to, że jest totalnie mityczną, nierealną postacią i jak ktoś się z nim identyfikuje, to ma problem.


wtorek, 9 lipca 2013

Next

Nie rozumiem psów wieszanych na wielu ekranizacjach Phillipa K. Dicka. "Next" jest osądzany jako straszna remota.

A dla mnie to jest przykład dobrze zrobionego kina sci-fi. Nie ma za bardzo efekciarstwa specjalnego, ale jest ciekawa historia, scenariusz, fajnie ukazany świat i sprawy spoza naszego paradygmatu naukowego. Arcydzieło to nie jest, ale ogląda się OK.

Facet przewiduje przyszłość, w swoich wizjach widzi pewną kobietę. Całe swoje starania poświęca temu, żeby ją spotkać. Do tego jest drugi wątek - trzeba uratować miasto od wybuchu potężnej bomby. Popełnia błąd wciągając w całą intrygę tę dziewczynę (Liz) - wtedy nieważne jak próbuje, historia kończy się tragedią. Puenta jest taka, że wykorzystując swoje zdolności cofa się do wcześniejszego momentu i nie wciąga ją w swoją walkę - mówi, że kiedyś wróci. I o to chodzi - błędem było odgrywanie księżniczki i ratującego ją rycerza, kolejność jest taka, że najpierw ma zrobić to, co do niego należy, a dopiero potem szukać spełnienia w miłości.

Zresztą, ja bym poprowadził historię jeszcze bardziej radykalnie - cofnąłbym ją do momentu pierwszego spotkania z Liz i nie doprowadził do stania się parą - dziewczyna (poza urodą oczywiście) robi bardzo złe wrażenie - zalękoniona bidulka, osobowość raczej odpychająca, głównego bohatera stać na kogoś dużo lepszego :).

sobota, 6 lipca 2013

Człowiek ze stali

Nowy Superman. Ale czy rzeczywiście Superman? On tak jest nazwany przez innych, przez Lois przede wszystkim...

...na początku mamy planetę Krypton, bohater rodzi się jako Kal, syn Ela...

Cała planeta wyobraża, jak ja to odczytuję, stan, do którego stopniowo dążymy my, cywilizacja Zachodu. Planeta jest wyeksploatowana do końca i ledwie zipie. Wszelka wolność i indywidualność jest zabita, człowiek jest zredukowany do tego, na co może się przydać społeczności, nie ma wolności, wszyscy są zdeterminowani, ludzie nie rodzą się naturalnie, jedynie są hodowani na plantacjach podobnych do matrixowych. Pokazuje to, do czego prowadzi redukcjonizm osoby, zwłaszcza sprowadzanie poczęcia człowieka do aspektu techniczmego.

No i właśnie, na świat przychodzi Kal-El, niby ktoś z tego świata, ale poczęty w sposób naturalny. Ojciec podkreśla, że on się urodził po to, żeby być wolnym.

Prolog filmu kończy się wraz z zagładą planety Krypton, ocaleńcem z niej jest Kal zesłany na Zeimię a na wygnaniu przetrwał buntownik, generał Zod. Zod i towarzsząca mu Faora reprezetują siły, które sprowadzają istotę bycia człowiekiem do praw ewolucji, brutalnej siły, technicznego redukcjonizmu. Ludzie na ziemi są zagubieni, zalęknieni, nie mają drogowskazu. Clark staje po ich stronie, on reprezentuje to, co najcenniejsze dla nich, daje im nadzieję, wiarę w dobro, staje się dla nich po trochu bogiem.

To jest film o triumfie nadziei, dobra, wartości duchowych nad brutalną siłą praw doboru naturalnego i technicznego redukcjonizmu człowieka.

Ogląda się to ciężko, postać głównego bohatera jest potwornie trudna do przedstawienia. Jest on pokazany jako człowiek zgubiony i na wskroś samotny, retrospektywne sceny, w których pokazuje swoją siłę, wyglądają groteskowo. Ale trzeba brać poprawkę na to, że to film Snydera, "Watchmen" są też pod tym względem ciężkostrawni. Osobiście zacząłem łykać konwencję dopiero w momencie przywdziania stroju przez bohatera, wtedy zrozumiał, że nie on jest inny, nie on jest dziwny czy nienormalny, jest dokładanie taki, jaki ma być i nie musi się przed nikim z tego tłumaczyć - w tym sensie jest "nad"człowiekiem, jego poczucie misji było słuszne, ale musiał cierpliwie czekać na odpowiedni moment. Jedyną osobą, która rozumiała jego wielkość zawczasu była Lois Lane, która niezłomnie dążyła do odkrycia prawdy o Clarku.

No i film ma puentę - kiedy już uratowałem świat, kiedy już wiem, kim jestem, czas znaleźć normalną pracę, zająć się życiem jak normalny człowiek. Już nie mam potrzeby kozaczyć supermęstwem, wiem kim jestem, więc z własnej woli szukam etatu w lokalnej gazecie :). Oto prawdziwy Superman, który rezygnuje z wykorzystywania swoich nadludzkich mocy, to jest prawdziwa siła i wolność w człowieku.