Film taki sobie - ale ciekawy konflikt. Bohater grany przrez Deppa przenosi umysł do komputera, jest w świecie cybernetycznym i zaczyna działać po swojemu. Ogólnie intencje ma dobre, pomaga ludziom, leczy, sprowadza technikę do tego, by usprawnić ludzkość, służyć przyrodzie. Zmilitaryzowana ludzkość pod przywódctwem Morgana Freemana w końcu go pokonuje. Ostateczna interpretacja była taka, że ten "cyber-bóg" był dobry, a ludzkość bała się tego, co obce.
Ja się z taką interpretacją nie zgadzam. Owszem, robił dużo dobrego i ludzie może nadmiernie się go obawiali - z tym, że przy okazji zniewalał ludzi. Lecząc ich włączał ich do "kolektywnego umysłu", dehumanizował ich, de facto zabijał - stawali się częścią jego. Czyli utopijny totalitaryzm - budujemy szczęście świata zabierając ludziom ich tożsamość i wolność. Nawet jeśli przemocy poza tym nie widać, jest to wizja iście szatańska i na wskroś zbrodnicza.
czwartek, 29 maja 2014
środa, 28 maja 2014
"Teoria wszystkiego" Gilliama
Film zasadniczo z tezą fałszywą: że jak ktoś jest wierzący, czeka tylko na sens życia nadany przez Boga i marnuje swoje życie. Fałszywa gdyż albowiem ludzie wierzący są statystycznie bardziej szcześliwi, zadowoleni z życia etc. Oczywiście są patologie, ale patologie mają to do siebie, że są. Inna rzecz, że w ramach chrześcijaństwa jest dążenie do świętości czyli przekraczanie siebie, odrzucanie swoich potrzeb kosztem większego dobra... ale to nie jest tak bardzo kwestia wiary, ale powiedzmy zwykłej przyzwoitości. Są przypadki, w których jedyny przyzwoity wybór wymaga heroizmu. Inne są łatwe i przyjemne, dobry jest trudny. Taki lajf. I bycie lub nie wierzącym nie ma tak dużo do tego. Wierzącym tylko trudniej takie sytuacje zrelatywizować.
wtorek, 27 maja 2014
Twardowski
Nie przekonuje mnie na razie jako poeta. Ma styl zbyt dziecinny. Nie jest to zarzut, to po prostu "nie moje". Preferuję raczej wycofanych mędrców typu Herbert. Poza tym, mam wrażenie że jego pisanie jest mało różnorodne - nie poznałem go bardzo dogłębnie, ale wiersze brzmią nieco "na jedno kopyto". Jego wrażliwość jest bardzo inna od mojej. Po prostu czytanie wierszy księdza mało "mi robi". Jeśli kogoś zachwyca, droga wolna.
sobota, 10 maja 2014
Kardynał Kasper
za frondą.pl
pojęcie „heroicznej cnoty”, które zakazuje popełniania cudzołóstwa i innych seksualnych grzechów jest niedoścignionym ideałem i nie jest przeznaczone dla „przeciętnego chrześcijanina”.
Ta wypowiedź jest dziwna na wielu poziomach.
Po pierwsze, nie cudzołożenie to nie heroizm, tak samo jak nie zabijanie.
Po drugie, właśnie ciągle mówią, że każdy chrześcijanin ma być święty, że każdy ma być heroiczny. Tak mi przynajmniej zawsze wykładano ostatni Sobór. I tak rozumiem Biblię. Chrześcijanin nie ma być przeciętny, ale właśnie heroiczny.
Z tym, że powtórzmy jeszcze raz - nie popełnianie grzechu cudzołóstwa nie jest niedoścignionym ideałem.
Więc jak bym wziął tę wypowiedź serio, to bzdura.
Ale może... może to próba poszerzenia chrześcijaństwa, katolicyzmu. Może to zaakceptowanie faktu, że wiele małżeństw jest tylko formalnie katolickich i nie przykładanie do nich takich wymagań, jak by były faktycznie katolickie.
Może to "cwany jezuicki spisek", który ma na celu ponownie uczynienie chrześcijaństwa podstawą kultury Europy. Przed wiekami mieliśmy porządek feudalny z papieżem jako kluczowym graczem i władcą. Teraz mamy zdechrystianizowaną demokrację, może trzeba się zniżyć do jej poziomu, żeby w przyszłości się podniosła i będziemy mieli nowe "Christianitas".
Może.
Tymczasem wygląda, że moim azylem będzie Trydent. Ja bardziej tak rozumiem wiarę, czuję się powołany raczej do "naprawiania" niż "zarzucania" sieci.
pojęcie „heroicznej cnoty”, które zakazuje popełniania cudzołóstwa i innych seksualnych grzechów jest niedoścignionym ideałem i nie jest przeznaczone dla „przeciętnego chrześcijanina”.
Ta wypowiedź jest dziwna na wielu poziomach.
Po pierwsze, nie cudzołożenie to nie heroizm, tak samo jak nie zabijanie.
Po drugie, właśnie ciągle mówią, że każdy chrześcijanin ma być święty, że każdy ma być heroiczny. Tak mi przynajmniej zawsze wykładano ostatni Sobór. I tak rozumiem Biblię. Chrześcijanin nie ma być przeciętny, ale właśnie heroiczny.
Z tym, że powtórzmy jeszcze raz - nie popełnianie grzechu cudzołóstwa nie jest niedoścignionym ideałem.
Więc jak bym wziął tę wypowiedź serio, to bzdura.
Ale może... może to próba poszerzenia chrześcijaństwa, katolicyzmu. Może to zaakceptowanie faktu, że wiele małżeństw jest tylko formalnie katolickich i nie przykładanie do nich takich wymagań, jak by były faktycznie katolickie.
Może to "cwany jezuicki spisek", który ma na celu ponownie uczynienie chrześcijaństwa podstawą kultury Europy. Przed wiekami mieliśmy porządek feudalny z papieżem jako kluczowym graczem i władcą. Teraz mamy zdechrystianizowaną demokrację, może trzeba się zniżyć do jej poziomu, żeby w przyszłości się podniosła i będziemy mieli nowe "Christianitas".
Może.
Tymczasem wygląda, że moim azylem będzie Trydent. Ja bardziej tak rozumiem wiarę, czuję się powołany raczej do "naprawiania" niż "zarzucania" sieci.
piątek, 9 maja 2014
Jedność
Właśnie przeczytałem post na pewnym forum o tym, że ktoś stracił wiarę z powodu m. in. czytania zbyt wielu polemik-naparzanek pomiędzy różnymi "frakcjami" w Kościele.
Po pierwsze, jeśli ktoś stracił wiarę w ten sposób, to nie była dojrzała. Jak mówi Pismo "Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku". Ale z drugiej strony, dojrzałej wiary w żaden sposób nie da się stracić. Jednak pewne zjawiska, które są antyświadectwem mają wpływ na ludzkie wybory.
Z tym, że tłumaczenie się, że "wierzyłem, a przez Ciebie nie wierzę" też jest szczeniackie.
W jego uzasadnieniu padło też, że ważniejszy jest "dobroludzizm" niż III Confiteor :). W zasadzie - racja, koniec końców to wiara ma prowadzić do czynu. Lecz nadmierne bagatelizowanie spraw liturgii też nie jest słuszne.
Ale czy to znaczy, że nie należy się spierać wewnątrz Kościoła, przynajmniej publicznie? Trudno mi powiedzieć. Mnie, kiedy byłem wątpiący, takie dyskusje raczej kierowały w dobrym kierunku. To, że padały ostre słowa, mnie nie zrażało. Bardziej było pewnym świadectwem, że ludzie sprawy Kościoła, wiary, liturgii, teologii, doktryny traktują bardzo poważnie. A że przy okazji się zapieklają i bywają agresywni... cóż, nobody's perfect.
Kogoś takie dyskusje odwiodą od wiary, kogoś przyprowadzą, jeszcze innego zainspirują do czegoś zupełnie innego, poszukania swojej drogi... trudno to "obiektywnie" zbilansować.
Po pierwsze, jeśli ktoś stracił wiarę w ten sposób, to nie była dojrzała. Jak mówi Pismo "Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku". Ale z drugiej strony, dojrzałej wiary w żaden sposób nie da się stracić. Jednak pewne zjawiska, które są antyświadectwem mają wpływ na ludzkie wybory.
Z tym, że tłumaczenie się, że "wierzyłem, a przez Ciebie nie wierzę" też jest szczeniackie.
W jego uzasadnieniu padło też, że ważniejszy jest "dobroludzizm" niż III Confiteor :). W zasadzie - racja, koniec końców to wiara ma prowadzić do czynu. Lecz nadmierne bagatelizowanie spraw liturgii też nie jest słuszne.
Ale czy to znaczy, że nie należy się spierać wewnątrz Kościoła, przynajmniej publicznie? Trudno mi powiedzieć. Mnie, kiedy byłem wątpiący, takie dyskusje raczej kierowały w dobrym kierunku. To, że padały ostre słowa, mnie nie zrażało. Bardziej było pewnym świadectwem, że ludzie sprawy Kościoła, wiary, liturgii, teologii, doktryny traktują bardzo poważnie. A że przy okazji się zapieklają i bywają agresywni... cóż, nobody's perfect.
Kogoś takie dyskusje odwiodą od wiary, kogoś przyprowadzą, jeszcze innego zainspirują do czegoś zupełnie innego, poszukania swojej drogi... trudno to "obiektywnie" zbilansować.
czwartek, 8 maja 2014
wolność
To będzie pierwszy wpis na temat wolności, może będzie ich trochę. Sam się chcę nad wolnością pozastanawiać.
Jest wolność w sense, wolna wola, zdolność wyboru.
Czyli: robienie tego, co się chce.
Chrześcijanie, zresztą nie ma tu co mówić o chrześcijaństwie, ci co głębsze spojrzenie na wolność mają, mówią, że prawdziwa wolność to wolność od zła, do czynienia dobra. Wolność od przywiązania do czegoś. Stąd blisko do wolności w Chrystusie.
Są tacy, co definiują wolność jako brak przymusu. Chyba w domyśle: zewnętrznego. Tzn. "ja sam suwerennie decyduję, co będę robić, nie chcę by mnie ktoś przymuszał do czegokolwiek". Wizja to bardzo utopijna.
No i kwestia jeszcze tego co to znaczy "ja chcę". Może jest tak, że źli ludzie "chcę" utożsamiają ze swoim id, a dobrzy - z superego... nie wiem, nie znam się.
Ja w każdym razie czułbym się wolny, gdybym był zdolny do czynienia tego, co chce superego.
Inne spojrzenie na wolność - kiedy kończę studia, nabieram jakichś umiejętności, staję się zdolny do jakiiegoś zawodu. Mogę więcej niż wcześniej, mam więcej możliwości, więc jestem bardziej wolny. Nie wiem, czy takie ujęcie wolności mnie przekonuje, trzeba pomyśleć.
No i jeszcze wolność gospodarcza, korwinistyczna. Jakoś dziwnie mi przypomina ona wolność do czynienia woli - id, której nie lubię.
No i puentując chrześcijaństwem - św. Escriva pisze, że mamy oddawać Bogu naszą wolność, ale właśnie wtedy dostajemy wolności więcej. Może rzeczywiście to jak z tymi studiami?
Jest wolność w sense, wolna wola, zdolność wyboru.
Czyli: robienie tego, co się chce.
Chrześcijanie, zresztą nie ma tu co mówić o chrześcijaństwie, ci co głębsze spojrzenie na wolność mają, mówią, że prawdziwa wolność to wolność od zła, do czynienia dobra. Wolność od przywiązania do czegoś. Stąd blisko do wolności w Chrystusie.
Są tacy, co definiują wolność jako brak przymusu. Chyba w domyśle: zewnętrznego. Tzn. "ja sam suwerennie decyduję, co będę robić, nie chcę by mnie ktoś przymuszał do czegokolwiek". Wizja to bardzo utopijna.
No i kwestia jeszcze tego co to znaczy "ja chcę". Może jest tak, że źli ludzie "chcę" utożsamiają ze swoim id, a dobrzy - z superego... nie wiem, nie znam się.
Ja w każdym razie czułbym się wolny, gdybym był zdolny do czynienia tego, co chce superego.
Inne spojrzenie na wolność - kiedy kończę studia, nabieram jakichś umiejętności, staję się zdolny do jakiiegoś zawodu. Mogę więcej niż wcześniej, mam więcej możliwości, więc jestem bardziej wolny. Nie wiem, czy takie ujęcie wolności mnie przekonuje, trzeba pomyśleć.
No i jeszcze wolność gospodarcza, korwinistyczna. Jakoś dziwnie mi przypomina ona wolność do czynienia woli - id, której nie lubię.
No i puentując chrześcijaństwem - św. Escriva pisze, że mamy oddawać Bogu naszą wolność, ale właśnie wtedy dostajemy wolności więcej. Może rzeczywiście to jak z tymi studiami?
poniedziałek, 5 maja 2014
pluralizm
To jest trudna rzecz.
Żyjemy w czasach, kiedy "każdy ma swoją prawdę".
I to jest trudne.
Bo z jednej strony, prawda jest jedna i jedyna, niezmienna i nieodwołalna.
A z drugiej, coś w tym jest - każdy człowiek jest inny i widzi ją z innej strony.
Sęk w tym
żeby odróżnić
komplementarne spojrzenia na prawdę
od
wykluczjaćych się alternatyw prawdy i fałszu
MASAKRA
Żyjemy w czasach, kiedy "każdy ma swoją prawdę".
I to jest trudne.
Bo z jednej strony, prawda jest jedna i jedyna, niezmienna i nieodwołalna.
A z drugiej, coś w tym jest - każdy człowiek jest inny i widzi ją z innej strony.
Sęk w tym
żeby odróżnić
komplementarne spojrzenia na prawdę
od
wykluczjaćych się alternatyw prawdy i fałszu
MASAKRA
niedziela, 4 maja 2014
Harry Potter
Nie czytałem nigdy.
Oglądałem kiedyś parę części. Wczoraj zobaczyłem pierwszą :P.
Jakie wrażenia? Ta magia w filmie bardzo efekciarska, sztuka dla sztuki, nic nie znaczy, nie to, co w "Akademii Pana Kleksa".
"Mądrości ogólne" jesli się pojawiają, to na poziomie coelhizmów. Ogólne wrażenie powierzchowności i rozrywkowości wszystkiego.
Sprawy typu przyjaźnie w filmie mało widziane, może w książkach lepiej wyeksponowane.
To, co mi się podobało - to elementy "kryminalne" - odkrywanie, kto jest "tym złym". Jest to w różnych częśćiach. To całkiem niezłe.
Ale ogólnie szkoda gadać.
Oglądałem kiedyś parę części. Wczoraj zobaczyłem pierwszą :P.
Jakie wrażenia? Ta magia w filmie bardzo efekciarska, sztuka dla sztuki, nic nie znaczy, nie to, co w "Akademii Pana Kleksa".
"Mądrości ogólne" jesli się pojawiają, to na poziomie coelhizmów. Ogólne wrażenie powierzchowności i rozrywkowości wszystkiego.
Sprawy typu przyjaźnie w filmie mało widziane, może w książkach lepiej wyeksponowane.
To, co mi się podobało - to elementy "kryminalne" - odkrywanie, kto jest "tym złym". Jest to w różnych częśćiach. To całkiem niezłe.
Ale ogólnie szkoda gadać.
sobota, 3 maja 2014
Noah comes back
Cóż.
Trochę zrewidowałem interpretację.
Sprawa wężowa wygląda nieco inaczej - wąż zrzucił skórę PRZED kuszeniem. A zatem skóra symbolizowała dobrą, nieskażoną naturę przed zepsuciem.
Niby bardziej zborne, ale... W tym układzie i tak problemem jest dychotomia między Bogiem, który się objawia i dobrą naturą. No ale okej, nie ma tak bardzo co psioczyć, że to sataniuchowsto, jak myślałem wcześniej.
W szerszym planie - dalej jest trudność. Cały film mówi o powrocie do stanu pierwotnego. To bardzo naiwne i utopijne myślenie.
A przy okazji - niezgodne z chrześcijaństwem, ale aż takich wymagań od Arronofskyego nie mam :).
Trochę zrewidowałem interpretację.
Sprawa wężowa wygląda nieco inaczej - wąż zrzucił skórę PRZED kuszeniem. A zatem skóra symbolizowała dobrą, nieskażoną naturę przed zepsuciem.
Niby bardziej zborne, ale... W tym układzie i tak problemem jest dychotomia między Bogiem, który się objawia i dobrą naturą. No ale okej, nie ma tak bardzo co psioczyć, że to sataniuchowsto, jak myślałem wcześniej.
W szerszym planie - dalej jest trudność. Cały film mówi o powrocie do stanu pierwotnego. To bardzo naiwne i utopijne myślenie.
A przy okazji - niezgodne z chrześcijaństwem, ale aż takich wymagań od Arronofskyego nie mam :).
piątek, 2 maja 2014
Różnice między Tridentiną a NOM
Nie jestem uczonym liturgistą, tydzień temu byłem na Mszy tradycyjnej po długiej przerwie, wynotuję sobie różnice:
W rycie tradycyjnym:
- więcej klęczenia
- łacina
- inne czytania
- bardziej pokutny charakter
- obrzędy stopni
- orientacja księdza versus Deum
- modlitwa Eucharystyczna cicha
Tak na szybko, z grubsza.
Ogólnie wrażenie jest takie, że w Starej Mszy jest większy akcent na Boga, w NOM jest więcej atropocentryzmu.
Nie ma klęczenia, "Panie nie jestem godzien" jest raz, a nie trzy - żebyśmy za bardzo nie oskarżali się.
Tak samo z językiem narodowym, też, żeby łatwiej było przeżyć i zrozumieć.
Kierunek zwrócenia księdza podkreśla aspekt Uczty w NOM, w Vetus Ordo, uwypukla Ofiarę. Ofiara, wiadomo, kieruje nas ku temu, komu ją składamy, Uczta daje większy nacisk na wspólnotę, choć na Pokarm również.
Tak samo cicha modlitwa Eucharystyczna - nie słyszę jej, również ksiądz zasłania Postacie sobą. To chyba największa różnica - w centrum jest kapłan i Bóg, a my, wierni tylko jakby "w tle".
Te wszystkie różnice dla mnie, subiektywnie, na tu i teraz są na korzyść Tridentiny. Nie oczekuję od Kościoła nadskakiwania mi, skupiania się na mnie - ale oczekuję, że da mi poczcie sacrum podczas kultu.
--
Inny charakter ma zmiana czytań. Ostatnio Ewangelia była ta sama w obu przypadkach, ale po staremu jest tylko jedno dodatkowe czytanie, w novusie dwa + psalm responsoryjny + aklamacja alleluja.
Może to kwestia indywidualna - ale to czytanie w starym rycie miażdżyło, korespondowało z Ewangelią, trafiało w punkt. W nowym jest ich więcej, ale trudno wyłapać konkretny klucz, po prostu "ogólne czytania z tematu", o zmartwychwstaniu. Można sprawdzić i porównać po swojemu - święto Miłosierdzia Bożego, Ewangelia o "niewiernym" Tomaszu.
Dla mnie znowu nadzwyczajna forma rytu rzymskiego wypada lepiej.
--
Pierwsza grupa różnic dotyczy kwestii balansu między antro- a teocentryzmem, jest w tym pewien margines osobistej preferencji, nie upieram się nad najmojszą racją.
Druga, te czytania... potrzebuję czasu, by połapać się w tych różnicach i mieć bardziej konstruktywny osąd.
--
Co do obrzędów stopni czy offertorium, to się nie znam, ale tu ponoć trótradsy najbardziej się burają. Mam co badać w najbliższym czasie.
W rycie tradycyjnym:
- więcej klęczenia
- łacina
- inne czytania
- bardziej pokutny charakter
- obrzędy stopni
- orientacja księdza versus Deum
- modlitwa Eucharystyczna cicha
Tak na szybko, z grubsza.
Ogólnie wrażenie jest takie, że w Starej Mszy jest większy akcent na Boga, w NOM jest więcej atropocentryzmu.
Nie ma klęczenia, "Panie nie jestem godzien" jest raz, a nie trzy - żebyśmy za bardzo nie oskarżali się.
Tak samo z językiem narodowym, też, żeby łatwiej było przeżyć i zrozumieć.
Kierunek zwrócenia księdza podkreśla aspekt Uczty w NOM, w Vetus Ordo, uwypukla Ofiarę. Ofiara, wiadomo, kieruje nas ku temu, komu ją składamy, Uczta daje większy nacisk na wspólnotę, choć na Pokarm również.
Tak samo cicha modlitwa Eucharystyczna - nie słyszę jej, również ksiądz zasłania Postacie sobą. To chyba największa różnica - w centrum jest kapłan i Bóg, a my, wierni tylko jakby "w tle".
Te wszystkie różnice dla mnie, subiektywnie, na tu i teraz są na korzyść Tridentiny. Nie oczekuję od Kościoła nadskakiwania mi, skupiania się na mnie - ale oczekuję, że da mi poczcie sacrum podczas kultu.
--
Inny charakter ma zmiana czytań. Ostatnio Ewangelia była ta sama w obu przypadkach, ale po staremu jest tylko jedno dodatkowe czytanie, w novusie dwa + psalm responsoryjny + aklamacja alleluja.
Może to kwestia indywidualna - ale to czytanie w starym rycie miażdżyło, korespondowało z Ewangelią, trafiało w punkt. W nowym jest ich więcej, ale trudno wyłapać konkretny klucz, po prostu "ogólne czytania z tematu", o zmartwychwstaniu. Można sprawdzić i porównać po swojemu - święto Miłosierdzia Bożego, Ewangelia o "niewiernym" Tomaszu.
Dla mnie znowu nadzwyczajna forma rytu rzymskiego wypada lepiej.
--
Pierwsza grupa różnic dotyczy kwestii balansu między antro- a teocentryzmem, jest w tym pewien margines osobistej preferencji, nie upieram się nad najmojszą racją.
Druga, te czytania... potrzebuję czasu, by połapać się w tych różnicach i mieć bardziej konstruktywny osąd.
--
Co do obrzędów stopni czy offertorium, to się nie znam, ale tu ponoć trótradsy najbardziej się burają. Mam co badać w najbliższym czasie.
czwartek, 1 maja 2014
tool - h.
OKej.
Jak interpretować te teksty? Ciężka sprawa.
Można poprzez doświadczenia życiowe autora - sam powiedział, że napisał to dla syna.
Ale to zaciemnia sprawę. Powtórzmy znowu "all you know about me's what I sold ya".
Można czytać Crowleyem. To zwykle działa, ale tym razem się nie udało.
Mamy podstawowych dwóch aktorów w tym tekście - krew i węża. jest pewne napięcie. W zasadzie ta krew może się wiąże jakoś z crowleyańską szkarłatną kobietą i elixir ruberus... ale w tym tekście jest nacisk zdecydowanie na węża, który jest widziany nie po crowleyowemu.
Ale od początku: mamy to, co przechodzi i to co zostaje. świadomość - to, co żywe, podświadomość - to, co jest lustrem. Prawda psychoanalityczna. No i pojawia się wąż - to, co śpiewa piosenki jest wężem. W jakiś sposób trzeba go utożsamić z chrześcijańskim stanem, wężem starodawnym z Edenu.
Co on robi? "śpiewa piosenki", "Chce zamienić szczyny w wino", straszy, i zasadniczo wyniszcza. Widzę w tym opisie jakiegoś demona, którego celem jest trzymanie człowieka w iluzji i lęku.
Nie jestem biegły w Crowleyu, więc krew nie tak łatwo mi zinterpretować, w ogóle, jest ona tutaj bardziej "w tle". Ale myślę, że to kwestia jakichś wewnętrznych pragnień, ciała, serca.
Wąż jest "z zewnątrz", krew z wewnątrz. Jest między nimi napięcie.
Dalej refren "I am too connected to you...". jest jakoś związany z wężem. Pewnie rodzić, znając inne teksty - matka. Obecnie manifestuje się ona przez węża. Nie mogę zignorować węża i pójść na sercem. Muszę węża zabić, zanim on zabije mnie.
Wąż bez skóry. Jest bardziej prawdziwy, bardziej poznany. Jak cień w kolejnej piosence na płycie, też zrzuca skórę. Ale tutaj jest inaczej, wąż jest zły. Wąż zrzuca skórę i umiera w burzy łez. Lachrymologia, elementarne.
Pokonanie węża przez łzy, potem refleksja nad czasami, kiedy mogłem i powinienem płakać, kiedy umarłem... (ta śmierć chyba znowu od Crowleya).
Wtedy staję się wolny, żeby iść za sercem. Wąż zabity... ale jednak przeszłość wciąż dotyka, refren na końcu ten sam.
Jak interpretować te teksty? Ciężka sprawa.
Można poprzez doświadczenia życiowe autora - sam powiedział, że napisał to dla syna.
Ale to zaciemnia sprawę. Powtórzmy znowu "all you know about me's what I sold ya".
Można czytać Crowleyem. To zwykle działa, ale tym razem się nie udało.
Mamy podstawowych dwóch aktorów w tym tekście - krew i węża. jest pewne napięcie. W zasadzie ta krew może się wiąże jakoś z crowleyańską szkarłatną kobietą i elixir ruberus... ale w tym tekście jest nacisk zdecydowanie na węża, który jest widziany nie po crowleyowemu.
Ale od początku: mamy to, co przechodzi i to co zostaje. świadomość - to, co żywe, podświadomość - to, co jest lustrem. Prawda psychoanalityczna. No i pojawia się wąż - to, co śpiewa piosenki jest wężem. W jakiś sposób trzeba go utożsamić z chrześcijańskim stanem, wężem starodawnym z Edenu.
Co on robi? "śpiewa piosenki", "Chce zamienić szczyny w wino", straszy, i zasadniczo wyniszcza. Widzę w tym opisie jakiegoś demona, którego celem jest trzymanie człowieka w iluzji i lęku.
Nie jestem biegły w Crowleyu, więc krew nie tak łatwo mi zinterpretować, w ogóle, jest ona tutaj bardziej "w tle". Ale myślę, że to kwestia jakichś wewnętrznych pragnień, ciała, serca.
Wąż jest "z zewnątrz", krew z wewnątrz. Jest między nimi napięcie.
Dalej refren "I am too connected to you...". jest jakoś związany z wężem. Pewnie rodzić, znając inne teksty - matka. Obecnie manifestuje się ona przez węża. Nie mogę zignorować węża i pójść na sercem. Muszę węża zabić, zanim on zabije mnie.
Wąż bez skóry. Jest bardziej prawdziwy, bardziej poznany. Jak cień w kolejnej piosence na płycie, też zrzuca skórę. Ale tutaj jest inaczej, wąż jest zły. Wąż zrzuca skórę i umiera w burzy łez. Lachrymologia, elementarne.
Pokonanie węża przez łzy, potem refleksja nad czasami, kiedy mogłem i powinienem płakać, kiedy umarłem... (ta śmierć chyba znowu od Crowleya).
Wtedy staję się wolny, żeby iść za sercem. Wąż zabity... ale jednak przeszłość wciąż dotyka, refren na końcu ten sam.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)