Właśnie przeczytałem post na pewnym forum o tym, że ktoś stracił wiarę z powodu m. in. czytania zbyt wielu polemik-naparzanek pomiędzy różnymi "frakcjami" w Kościele.
Po pierwsze, jeśli ktoś stracił wiarę w ten sposób, to nie była dojrzała. Jak mówi Pismo "Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku". Ale z drugiej strony, dojrzałej wiary w żaden sposób nie da się stracić. Jednak pewne zjawiska, które są antyświadectwem mają wpływ na ludzkie wybory.
Z tym, że tłumaczenie się, że "wierzyłem, a przez Ciebie nie wierzę" też jest szczeniackie.
W jego uzasadnieniu padło też, że ważniejszy jest "dobroludzizm" niż III Confiteor :). W zasadzie - racja, koniec końców to wiara ma prowadzić do czynu. Lecz nadmierne bagatelizowanie spraw liturgii też nie jest słuszne.
Ale czy to znaczy, że nie należy się spierać wewnątrz Kościoła, przynajmniej publicznie? Trudno mi powiedzieć. Mnie, kiedy byłem wątpiący, takie dyskusje raczej kierowały w dobrym kierunku. To, że padały ostre słowa, mnie nie zrażało. Bardziej było pewnym świadectwem, że ludzie sprawy Kościoła, wiary, liturgii, teologii, doktryny traktują bardzo poważnie. A że przy okazji się zapieklają i bywają agresywni... cóż, nobody's perfect.
Kogoś takie dyskusje odwiodą od wiary, kogoś przyprowadzą, jeszcze innego zainspirują do czegoś zupełnie innego, poszukania swojej drogi... trudno to "obiektywnie" zbilansować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz