środa, 23 kwietnia 2014

acedia

Jak to ugryźć? Czy to grzech, czy choroba?

Chyba najpragmatyczniejsze podejście jest, że to grzech. Bo skoro grzech, to ja zawiniłem i ja się mogę poprawić. A jak jestem chory to trzeba załamać ręcę... Ojcowie pustyni pisali o chorobie ducha, ale w dzisiejszych czasach takie myslenie jest niebezpieczne. Choroba jest czymś u nas z innej sfery, wobec niej moermy być raczej tylko bierni, albo przeciwdziałać z zewnątrz lekami.

Św. Tomasz na ten przykład definiuje ją jako niechęć do czynienia dobra duchowego ze względu na trud ciała. Czyli lenistwo, choć chyba w tej definicji dotyczy jedynie spraw duchowych typu modlitwa... a może jej nie rozumiem.

Grzech to sfera mojego charakteru. I w ten sposób walczy się z acedią. Keep calm & metanoia. Sposób wyjścia - to robić swoje i nie skupiać się na trudzie, którym czuję, tylko na dobru, które mam wykonać... czasem nie widać wprost tego dobra. Najlepiej wtedy skupiać się na Bogu, który jest Dobrem. Czyli nie przeciwstawiać się, nie nadmiernie odcinać od tego, co się czuje i w czym się jest, ale konsekwentnie podnosić wzrok ducha wzwyż, ku Niebu. To Bóg da pewność i siłę, z tym że mam się zwrócić nie dla tego, co ma mi dać, ale dla Niego samego, moje pragnienia łagodnie na Niego przekierowywać. Wtedy zobaczę, że cała ta moja acedia, poczucie trudu i niemocy, była tylko iluzją, w którą dałem się wpędzić. W świetle Prawdy ta iluzja zczeźnie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz